Chcemy, by w naszym domu było ciepło, dlatego też inwestujemy w szczelne, nowe okna. Mało kto zastanawia się jednak nad tym, jak duży wpływ mają one na wilgoć w naszym domu.
Na drodze postępu
Prawie półtorej dekady temu w naszym kraju miało miejsce „bum” na okna PCV. Wiązało się to ze wzrostem zamożności Polaków, co pośrednio doprowadziło do tego, że wielu z nas postanowiło wymienić swoje stare drewniane okna na nowe, wykonane z plastiku, aluminium i szkła – okna PCV.
Rozwiązanie to było nawet logiczne, nowoczesne PCV’ki posiadały grubsze szkła i były dużo bardziej szczelne. Nie musieliśmy ich kitować czy co sezon kupować w sklepie nowych uszczelek, by zniwelować szpary między ramą, a skrzydłem.
Efekty dobrze zamontowanych okien były rewelacyjne. W domu było cieplej i nie podwiewało przez szpary. Ludzie byli zadowoleni. Do czasu…
Przecież nigdy nie było tu pleśni
Wraz z nowymi oknami PCV w domu zrobiło się cieplej i przytulniej. Wielu stwierdziło, że były to doskonale wydane pieniądze, do momentu, gdy nagle w mieszkaniu nie zaczął pojawiać się grzyb. Co ciekawe, jego wykwity miały miejsce tam, gdzie praktycznie nigdy wcześniej się nie pojawiał. W ruch poszły szczotki, preparaty oparte na chlorze, rozpoczęła się walka z pleśnią. Walka niestety często przegrana, bo grzyb co jakiś czas wracał.
Niedźwiedzia przysługa
Walcząc z wykwitami pleśni na ścianach, ludzie podejmowali walkę nie tyle z przyczyną, co skutkiem wysokiej wilgotności w domu. Głównych winowajców, okien, praktycznie nikt nie podejrzewał, że mogą mieć coś z tym wspólnego. A jednak to właśnie wymiana starych okien na nowe PCV często była powodem pojawienia się pleśni w mieszkaniu.
Za dobre…
Nowe okna PCV w porównaniu ze starymi, wykonanymi z drewna, okazały się dużo szczelniejsze i bardziej energooszczędne. Plusy te stały się jednak wadą w połączeniu z ludzkimi przyzwyczajeniami. Nieszczelne okna dawały możliwość cyrkulacji powietrza w mieszkaniu. Zimne powietrze zasysane było szczelinami pod skrzydłem, ciepłe ulatywało małymi prześwitami u góry.
Niby niewiele, ale jednak ruch powietrza występował. Wraz z nim z naszego mieszkania, tak jak przy wietrzeniu wydostawała się cześć wilgoci, a ta, która pozostała, rozchodziła się po pomieszczeniach wraz ze świeżo napływającym powietrzem.
Nowe, całkowicie szczelne okna nie wpuszczały ani nie wypuszczały powierza, więc jego ruch zamarł.
Ludzie zaś z przyzwyczajenia rzadko wietrzyli swoje pomieszczenia. Dlatego też wilgoć pozostawała w mieszkaniu.
Drugim problemem okazały się szyby. Grubsze systemy szklenia, na które nierzadko składały się i trzy tafle szkła, pomiędzy które wpuszczono słabo przewodzący termicznie gaz doskonale trzymały ciepło.
To w połączeniu z wielokomorowymi profilami działającymi jak termos spowodowało, że okna przestały być najzimniejszymi miejscami w pomieszczeniu. Zastąpiły je belki nadokienne.
W efekcie, woda zamiast skraplać się na szybach, z których łatwo było ją zetrzeć, zaczęła osiadać na belkach nadokiennych (często wykonanych z żelbetu) i w nie wsiąkać. Takie wilgotne, chropowate podłoże stało się szybko dogodnym miejscem do rozwoju pleśni i grzyba, o czym przekonało się szybko wielu ludzi.
Nowe okna nie są złe
Z powyższych informacji może wynikać, że nowoczesne okna wcale nie są dobrym pomysłem do domu. Nie jest to prawda. Wieloszybowe i wielokomorowe konstrukcje pozwalają zaoszczędzić pieniądze na ogrzewaniu, chronią przed hałasem, a czasem nawet światłem słonecznym, dzięki wbudowanym filtrom UV. Należy jednak zapamiętać, że z racji ich szczelności trzeba częściej wietrzyć mieszkanie.
Warto też skorzystać w zamontowanej w wielu oknach funkcji mikrowentylacji czy tak zwanego rozszczelnienia. Funkcja ta ukryta jest pod ustawieniem klamki na kącie 45 stopni. Powoduje ona rozluźnienie łączenia skrzydła z ramą, tworząc tym samym delikatne szczeliny umożliwiające ruch powietrza, taki sam, jaki występował w starych drewnianych oknach.